Marzenia

Marek Dyjak w wywiadzie rzece opowiada, że chciałby pomieszkać w Portugalii, nawiązując tym do fado, portugalskiego bluesa, pieśniarstwa smutnego, melancholijnego, smakowania rozpaczy. Takie są i jego płyty – rozpaczliwe, dramatyczne, nie w tym jednak cel przywołania Dyjaka, bo moje uwielbienie dla rozpustnego taplania się w negacji szczęścia, w którym widzę głębię i specyficzną radość z brzmienia molowej tonacji zna każdy, komu choć odrobinę pozwoliłem zajrzeć w siebie. Idzie o marzenia. Pozornie niewygórowane, a w istocie koszmarnie drogie. Sam przez pewien czas sądziłem, że pożywnie dla życiorysu byłoby spędzić w każdym z krajów Europy rok lub dwa. Wmawiałem sobie coś, o czym dziś wiem już, że było naiwnością – że mianowicie można ten czas wypełnić pracą. Etat zabija. Powiedzmy wprost – nie sposób poczuć życia spędzając je na pracy. Te same biura, te same twarze, co dnia, czynności mechaniczne, robotyzacja jednostki redukująca osobowość do zbioru danych osobowych, biometrycznych, lajków na fejsie i historii kredytowej. Kogo jednak stać na choćby rok w Portugalii, czy Danii spędzony na spacerach po miastach, lekturze, być może zaczerpywaniu języka lub poznawaniu ludzi? Lifestyle i wolność sprowadzają się – co za banał – do wyboru między Nike, a Reebookiem, Apple, a Samsungiem i sneakersami, a trampkami. Im starsze daty urodzenia tym większa redukcja osobowości. Rozglądam się wokół i coraz mniej ludzi dostrzegam. Więcej życia we wspomnieniach dwóch J., kilku M., jakiegoś P., zapomnianej omal S.. Juwenilne wykwity różnorodności, która w kilka lat zredukowała się jak zbiór potencjalnych wyników równania w miarę jego rozwiązywania. Nawet te porównania powtarzam sam za sobą. Ot, starość.