Strumień

W tramwaju gwar pijanych rozmów. Dwójka kobiet i dwójka mężczyzn w średnim wieku. Wszyscy pijani. Częstują się cukierkami, zaśmiewają, nucą szlagiery sprzed dekad („ale to już było” – mówi pani, „i nie wróci więcej” – odpowiada pan). Spuchnięte twarze, szumne deklaracje powrotu do pracy, powrotu do domu („mam jutro na szóstą do roboty”). Pijacki romantyzm przeplatany z prostactwem („pan taki miły, no zakochałam się, kurwa”). Szumna bezczelność mieszająca się z wycofaniem („najmocniej panią przepraszam za zachowanie” – mówi rumiany pijaczek do dostojnej trzydziestolatki, gdy jego rubaszne kloszardki opuściły już pojazd).

Przypominają bezdomnych z opowieści Hugo-Badera, z którymi spędzał dzień. Wszystko z wolna przypomina wszystko. Internet neuronów zdaje się łączyć ze sobą każdy kwant informacji. Bukowskiego z Wojaczkiem, dzisiejszą jesień z tą sprzed piętnastu lat, niewyraźne twarze zza szyb, mżawek i mgieł z osobami, osobowościami i ukochanymi. Ile razy już odkrywałem je w przypadkowych oczach, nosach, aktach strzelistych włosów, przegięciach figlarnych kosmyków na konwekcjach przestrzeni. I wszystko, absolutnie wszystko można skojarzeniami ze sobą połączyć, nawet ich z nią. Chyba tylko nie mnie.

Włączam Roguckiego, silną asocjację, talizmanem magdalenki zagryzam i nic. Zbyt odległa mara, najwidoczniej zza mórz nie sposób przywoływać. Zresztą jest w tym masochizm, bo i jaki racjonalizm za tym stoi? Nie dość, że śniło mi się spadanie z dwunastego piętra rozsypującego się wieżowca, a przecież nadchodzi grudzień? Dość chyba. Znaków pustych. Tu.