Nie idę na wybory

Nie idę na wybory. Nie dlatego, że mi się nie chce. Mam w sobie jeszcze tyle woli. Mógłbym wykrzesać z mięśni zryw, z palców podpis. Mógłbym iść choćby dla nieziemsko pięknej brunetki w komisji wyborczej, o oczach jak wrzący atrament i włosach jak płacz Lucyfera. Właściwie mój skrzywiony estetyką umysł w tym odnalazłby najlepszy powód by włożyć płaszcz i wyjść. Nie będę tutaj jednak opisywał jej czerwonych ust, bo każdy wie jak pięknie czerwień tnie czerń. Nie będę też chwalił jej głosu, bo każdy, kto kiedykolwiek słyszał niski, dźwięczny głos kobiecy umie mnie zrozumieć. Nie chcę przez to powiedzieć, że rzecz to ważniejsza niż piękno, bo nad piękno może tylko śmierć wyższa, w każdym razie nie o tym chcę pisać – choć piszę.

Nie idę na wybory za sprawą trzeźwości. Handel nadzieją to doskonała gałąź gospodarki. Najlepiej wiedzą o tym w Rzymie. Również w kolekturach. Także w tych małych, ciemnych budkach z obskurną fototapetą nocnych metropolii pierwszego świata. Wiedzą o tym menedżerowie i wiedzą flirciary. Z pozoru wiedzą więc wszyscy.

Nie idę na wybory, bo nie jestem naiwny. Nie kupuję nadziei. Kiedyś nabyłem. Kilka razy. Wyrzuciłem pieniądze błoto. Czas. Energię. Pracę. Pieniądz równowartość pracy – jak u progu millenium pluli w majka chłopaki.

Nie idę na wybory, ponieważ:

a) Programy partii nie są realizowane.

b) Na jedną trzeźwo myślącą osobę przypadają, co najmniej dwie bezmyślne.

c) Realnych zmian nie sposób przeprowadzić z uwagi na międzynarodowy status Polski.

Właściwie punkt pierwszy byłby wystarczający. Posiadam wykształcenie ścisłe. Pracuję jako inżynier. Jeśli ktoś przedstawia mi automat do kawy, który po wrzuceniu złotówki czasami da mi kubek, czasami wysypie połowę zamówionego cukru, a czasami wyleje trzy krople kawy – uznaję to za błąd producenta. Jeśli wszystkie automaty na rynku działają w ten sposób przestaję pić kawę z automatów albo buduję własny.

Istnieje jeszcze inna alternatywa od budowy własnej partii. Mniej wymagająca, mniej dająca rezultatu, ale też znacznie wydajniejsza od zwykłego głosowania. Jest to działalność propagandowa. Jeśli ktoś chce zmienić układ sił politycznych niech nie udostępnia na fejsie filmików swoich ulubieńców, ale zrobi własny. Lepszy. Kompletny viral. Jeśli chce zmiany w swoim życiu, niech zakłada partię. I tak nie zmieni kraju, zbyt mocno trzymają nas za jaja prawdziwi gracze. Jednakże – u licha – niech mi wszyscy przestaną wmawiać, że mój głos się liczy. Mój głos, Twój głos, czytelniku, liczy się tak mniej więcej, jak krzyk postępowego nauczyciela w wiosce Hutu w tłumie Interahamwe.

Tłum nas zwycięża. Tłum zwycięża się propagandą, nie głosowaniem.